Zazdrość piękności szkodzi

Opublikowane przez Ukryte Piękno 3.2.18 4 komentarzy

Znów monotonia. Klik, klik klik. Literki ustawiają się posłusznie w rządku, jedna za drugą. Coraz więcej czarnych linijek pojawia się na ekranie. Później trzeba je jeszcze doszlifować, wyrównać, poprzycinać, poprzerzucać, poprzekładać. Żmudna praca, zabawa ze słowami i przecinkami. Nie umiem jej doceniać, taka praca wydaje mi się mało potrzebna, mało opłacalna i mało praktyczna. Ktoś przeczyta całość, a ktoś tylko tytuł. Wszystko ostatecznie skończyć może na wielkim stosie makulatury… często właśnie tak wygląda moje podejście do pracy!


W ostatnim czasie miałam okazję spróbować swoich sił w różnych „zawodach”. Młodość to w końcu czas eksperymentowania, smakowania różnych fachów i sprawdzania siebie w nich. Byłam nianią, pomocą kuchenną, sprzątaczką, opiekunką dla osób starszych, trochę ogrodniczką, trochę pisarką, trochę artystką (szklanki, kartki - hand made). Zauważyłam że zamiast cieszyć się pracą, którą wykonuję w danej chwili, myślę o tym jak wspaniale byłoby teraz robić coś innego.

Kiedy pisałam, zazdrościłam tym którzy pracują w gastronomi, że tam to się chociaż człowiek poruszał, coś dobrego zawsze przekąsił, miał kontakt z ludźmi, przyczyniał się do karmienia, czyli dawania życia, efekt był widoczny, a jeszcze jak przyszedł ktoś podziękować! Raj na ziemi! Miodzio! Prawda, że się trzeba umęczyć trochę, ale przynajmniej odpoczynek jest zasłużony. I nikt nie będzie się dziwił tym odpoczynkiem, a nawet będzie litościwie do niego zachęcał…
 
Kiedy byłam w kuchni, marzyłam o tym żeby w końcu się wyrwać chociaż na chwilę, bo przecież życie nie składa się tylko z gotowania! Ręce były pomarszczone, ponacinane nożami, albo pościerane na tarce, plecy bolały od schylania się nad zlewem. A przecież można by tyle przez ten czas napisać, przeczytać, nauczyć się...
 
Kiedy pisałam, często szło mi to mozolnie, nie było weny, wszystkie słowa gdzieś się porozłaziły po kątach, czułam się zmęczona, ale właściwie nie miałam po czym odpoczywać, bo na ekranie widniało tylko pół strony tekstu. Marzyłam o spacerze, a nawet o posprzątaniu calusieńkiego domu, łącznie z myciem okien i praniem firanek. Czułam, że robię za mało, marnie, niepotrzebnie...
 
Kiedy przyszedł czas na sprzątanie na dużą skalę, mogłam poczuć przyjemne, sprawiedliwe zmęczenie, ale… w głowie mojej nagle pojawiało się dużo pomysłów, które krzyczały aby je natychmiast zapisać, bo pochowają się znów gdzieś w zakamarkach podświadomości. Niestety dzień się kończył, a jutro znów trzeba było wstać wcześnie. Rozsądek i zmęczenie zapraszały mnie szerokim gestem do łóżka, a ja zazwyczaj korzystam z takiego zaproszenia...
 
Kiedy byłam z moją staruszką, irytowałam się, że tak powoli wykonuje rytualne, codzienne czynności, przecież za ten czas posprzątałabym już cały pokój, pozmywała stos garów, albo napisała wreszcie tę ostatnią stronę artykułu, za którą zabieram się od tygodnia…
 
Kiedy pilnowałam dzieciaków łudziłam się, że w międzyczasie coś poczytam, pouczę się do kolokwium, zrobię coś jeszcze pożytecznego. Nie doceniłam kreatywności i żywiołu jaki kryje w sobie dziecko. Jak wspaniale potrafi koncentrować na sobie całą uwagę.


Dlaczego tak trudno być tu i teraz i cieszyć się tym co robię w danej chwili? Co za demony mi przeszkadzają i dlaczego tak trudno pracować z miłością? Nie tylko złość, ale i zazdrość szkodzi piękności. Zazdrość zabija radość z tego kim jestem i z kim jestem, niszczy wartość i sens pracy. 
Zauważyłam, że kiedy dopuszczam by w moim sercu zbyt długo gnieździło się to uczucie, wtedy tracę mój czas. Jest on zmarnowany, bo nie jestem w nim cała, nie cieszę się nim, nie wykorzystuję wszystkich swoich możliwości, swoje siły i uwagę angażuję w coś bezsensownego. 


Zazdrość niszczy moją kreatywność, moją sumienność, zapał, zaangażowanie. Podobnie porównywanie się, rywalizacja, ambicja, chciwość, by więcej zrobić, najlepiej kilka rzeczy naraz. Wydawać by się mogło, że kiedy pomagam, to tracę czas i siebie, a ja zauważyłam, że jest zupełnie odwrotnie! Mój czas jest stracony, kiedy skąpię komuś pomocy, uwagi, kiedy próbuję zatrzymać go tylko dla siebie, dla swoich celów i przyjemności. Może to Duch Święty mi podpowiedział?

„Mając życie od Ducha, do Ducha się też stosujmy. Nie szukajmy próżnej chwały, jedni drugich drażniąc i wzajemnie sobie zazdroszcząc.” (Ga 5, 25-26)

Jak być pięknie? Jak cieszyć się każdą chwilą i każdym zadaniem, nawet trudnym, które jest mi dane do wykonania? Jak promieniować radością? Jak oświecać swoim promienistym byciem zaciemnione drogi innych? Wydaje mi się to niemożliwością. Często przecież sama jestem w ciemności, wydaje mi się, że nie za wiele tego piękna we mnie, że jestem niezadowalająca, zawodna, niesłowna, niezdolna żeby pomóc wszystkim wystarczająco całkowicie i wyczerpująco. Chciałabym dostać dobrą ocenę za to bycie, dlatego wciąż mi za mało. Jestem kapryśna i marudna. Czy to pięknie? Czy to wypada? Czy oświecę komuś drogę moimi dąsami?
 


Ociężała kłoda w ciemnościach bywa niebezpieczna, drzazgi niezadowolenia ranią bardzo boleśnie i na długo mogą zostawić blizny w materiale wrażliwym. Ratunku! Wołam z głębokości, kiedy coś mnie gnie w ciemność. Trzeszczę i jęczę jak stary fotel, próbuję zagłuszać ten wewnętrzny szwargot miłymi słówkami. Na nic to. I tak wycieka gdzieś z boku ten grymas, ta ponura część mnie. Jak się wyleczyć? Plik recept mam w szufladzie, nastałam się w kolejkach do lekarza (duszy oczywiście) już nie raz. Jest lepiej, trochę pomoże, a potem znów objawy się odnawiają.
 
„Dlatego trzykrotnie prosiłem Pana, aby odszedł ode mnie, lecz [Pan] mi powiedział: Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali. Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa. Dlatego mam upodobanie w moich słabościach, w obelgach, w niedostatkach, w prześladowaniach, w uciskach z powodu Chrystusa. Albowiem ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny.” (2 Kor 12, 8-10)

Pięknie! Słabość, goni słabość, jest więc przestrzeń doskonalenia. Miejsce dla Chrystusa. Zapachniało miłosierdziem… Moje pragnienia i ambicje, mój nieokiełznany pęd żeby robić dużo, szybko, opłacalnie i wydajnie. Potrzeba akceptacji, potrzeba taka i owaka. Jest ich mnóstwo. Kupić to, mieć tamto, osiągnąć to i owo. Kiedy wreszcie uwierzę, że wszystkie moje potrzeby zaspokoić może tylko On jeden?

„A Bóg mój według swego bogactwa zaspokoi wspaniale w Chrystusie Jezusie każdą waszą potrzebę.” (Flp 4, 19)


Karolina Kargol